poniedziałek, 23 lutego 2015

Wyczekiwane spotkanie!





Sobota, 14 czerwca 2014 roku. Płakać mi się chce, bo miałam się bawić na weselu a tymczasem od 19 dni leżę w szpitalu i

czekam…

czekam…

czekam…



Płakać mi się chce. Termin porodu minął 6 dni temu. Dziewczyny przychodzą, rodzą i odchodzą we dwójkę, a niekiedy we trójkę ;) 



A ja nadal czekam.



Po południu pojawił się płomyk nadziei. Korzystając z toalety odniosłam wrażenie, że mam… płodne dni??? Mama nadzieję, ze to owy czop śluzowy… Ale podchodzę do tego z dystansem.



Mija godzina 20, zaczynam odczuwać jakby ból menstruacyjny – płomyk zaczyna być coraz większy. Nie chciałam niepokoić męża, więc oświeciłam tylko moje „współlokatorki”

Wieczorem podczas badania KTG zarejestrowane zostały skurcze…



Całą noc nie spałam, skurcze były coraz bardziej odczuwalne, podobnie jak nacisk na pęcherz ;) W łazience byłam średnio co 10 minut i za każdym razem Moja Ruda Ciężarówka zrywała się z łóżka z szeroko otwartymi oczami i pytała: „Co zaczyna się?”, „To już?” Dziewczęta również niechcący były przeze mnie budzone – a niby kobiety w ciąży powinny spokojnie odpoczywać ;)

Wytrzymały ze mną do rana ;)



Skurcze pojawiały się co 3-4 minuty… Chyba czas poinformować o tym fakcie odpowiednie osoby ;)  Zbadano mnie i skierowano na porodówkę. Szłam z uśmiechem na ustach, mimo, że panicznie boję się bólu. Ale niecierpliwość i chęć spotkania z moją Córeczką tłumiły owy strach.



Godzinę później był już ze mną mąż – zagorzały przeciwnik porodów rodzinnych ;)

Godzina 8.00 – czas płynie jakoś szybko...



Dokumenty wypełnione, pierwsze spotkanie z położną za mną, ciepły prysznic z i masaż przy pomocy męża… i skakanie na piłce.



Mija godzina 11 – odeszły mi wody – cóż to była za radość! Wtedy uwierzyłam, że wyczekiwane od miesięcy spotkanie jest już bardzo blisko.



Skurcze nasilają się, ale zdaniem położnej bardzo dobrze znoszę ból. Zrezygnowałam ze znieczulenia. Zaczynam odczuwać skurcze parte.



Położna wszystko dokładnie mi tłumaczy, aby nic mnie nie zaskoczyło, instruuje bardzo dokładnie jak należy efektywnie przeć, dodaje mi otuchy z każdym kolejnym skurczem.



Nigdy pochwały typu „jesteś świetna”, „bardzo dobrze sobie radzisz” nie były dla mnie tak ważne!



Poza położną wiele sił dodaje mi mój mąż – widziałam, że wierzy, że dam radę a raczej damy radę! Jego obecność jest nieoceniona. Cieszy mnie, że może być ze mną w najważniejszej chwili w moim życiu. Doceniałam też, że zmienił zdanie, by spełnić moje oczekiwania.



Zaczynam tracić siły, by przeć, odnoszę wrażenie, że wszystko trwa bardzo długo… Proszę położną, by dokonała episiotomii. Jednak zamiast tego, dalej mnie mobilizowała. Widziałam, że chce, bym urodziła w pełni naturalnie.



Godzina 14.15. – na świat przyszła nasza piękna Córeczka!



Doszło do nacięcia, jednak kiedy poczułam ją już na swojej piersi nie odczuwałam bólu. Czułam tylko ciepło Małego Aniołka, słyszałam jej płacz, czułam jak cała drżę i nie mogę zapanować na dygoczącymi nogami. Mimo, że  jest brudna, bladosina to jest najpiękniejszym noworodkiem na świecie ;)



Mój mąż cały czas się uśmiecha, widzę, że jest zadowolony i dumny, dumny ze mnie, dumny z nas!



Nasze Ogromne Szczęście – 
3000 gram, 55 centymetrów, 
9 pkt. w skali Apgar.


                                                            
Miałam to szczęście, że długo, długo przed porodem byłam już w szpitalu, dlatego trudno mi powiedzieć kiedy powinno się wybrać się do szpitala. W sumie zależy to od kilku czynników, chociażby od odległości do szpitala, warunków atmosferycznych itp. 


A Ty kiedy wybrałaś się do szpitala?  

ZABRANIA SIĘ KOPIOWANIA I ROZPOWSZECHNIANIA ZAMIESZCZONEJ FOTOGRAFII.

3 komentarze:

  1. Oj wiem co czułaś...Ja w szpitalu spędziłam przed porodem 6 dni, pojechałam z bólami w nocy z piątku na sobotę, ale bóle same przeszły...i tak przez dwie oksytocyny co dwa dni doczekałam do cesarki w czwartek, chyba najbardziej bolało to, że inne kobitki już urodziły, a ja nadal czekam... zobaczymy jak będzie teraz, pewnie też CC.

    OdpowiedzUsuń
  2. Myślisz cipko, że tylko Ty przeżywałaś i czekałaś? Dla mnie też to był ważny dzień! W końcu urodziła mi się chrześniaczka :) jedyna i niepowtarzalna...w końcu we mnie poszła ha ha ha:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Do szpitala pojechałam w czwartek wieczorem, ponieważ zaczęły mi odchodzić wody, całą noc przeleżałam na trakcie porodowym na obserwacji słuchając jęki, krzyki i stękanie, co przerażało mnie niemiłosiernie, wiedziałam już, że mnie to też czeka już niedługo!!! W piątek rano po obchodzie i wielu badaniach dowiedziałam się, że ZA GODZINĘ CIĘCIE! Łzy w oczach, ręce się trzęsły, ale jak to? Cięcie??? Przecież miałam rodzić naturalnie. Nie zgodziłam się, jednak lekarz przekonał mnie, że to jest jedyna dobra droga ewakuacji mego synka, ponieważ zagraża mu dystocja barkowa. Ostatecznie zgodziłam się, płakałam, byłam przerażona. To wszystko nie tak miało być, miałam sama urodzić synka. Telefon do męża, żeby jak najszybszej przyjechał. Cewnik, prysznic, kroplówka, fartuch osłaniający połowę tyłka i jest, jest mój mąż. Ostatnie przytulenie, całus i droga na salę porodową. I od tego momentu w moim, w naszym życiu wszystko się zmieniło.

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za komentarz :)