Sobota, 14 czerwca 2014 roku. Płakać mi się chce, bo miałam
się bawić na weselu a tymczasem od 19
dni leżę w szpitalu i
czekam…
czekam…
czekam…
Płakać mi się chce. Termin porodu minął 6 dni temu.
Dziewczyny przychodzą, rodzą i odchodzą we dwójkę, a niekiedy we trójkę ;)
A ja nadal czekam.
Po południu pojawił się płomyk nadziei. Korzystając z
toalety odniosłam wrażenie, że mam… płodne dni??? Mama nadzieję, ze to owy czop
śluzowy… Ale podchodzę do tego z dystansem.
Mija godzina 20, zaczynam odczuwać jakby ból menstruacyjny –
płomyk zaczyna być coraz większy. Nie chciałam niepokoić męża, więc oświeciłam
tylko moje „współlokatorki”
Wieczorem podczas badania KTG zarejestrowane zostały
skurcze…
Całą noc nie spałam, skurcze były coraz bardziej odczuwalne,
podobnie jak nacisk na pęcherz ;) W łazience byłam średnio co 10 minut i za
każdym razem Moja Ruda Ciężarówka zrywała się z łóżka z szeroko otwartymi
oczami i pytała: „Co zaczyna się?”, „To już?” Dziewczęta również niechcący były
przeze mnie budzone – a niby kobiety w ciąży powinny spokojnie odpoczywać ;)
Wytrzymały ze mną do rana ;)
Skurcze pojawiały się co 3-4 minuty… Chyba czas poinformować
o tym fakcie odpowiednie osoby ;) Zbadano mnie i skierowano na porodówkę. Szłam
z uśmiechem na ustach, mimo, że panicznie boję się bólu. Ale niecierpliwość i
chęć spotkania z moją Córeczką tłumiły owy strach.
Godzinę później był już ze mną mąż – zagorzały przeciwnik
porodów rodzinnych ;)
Godzina 8.00 – czas płynie jakoś szybko...
Dokumenty wypełnione, pierwsze spotkanie z położną za mną,
ciepły prysznic z i masaż przy pomocy męża… i skakanie na piłce.
Mija godzina 11 – odeszły mi wody – cóż to była za radość!
Wtedy uwierzyłam, że wyczekiwane od miesięcy spotkanie jest już bardzo blisko.
Skurcze nasilają się, ale zdaniem położnej bardzo dobrze
znoszę ból. Zrezygnowałam ze znieczulenia. Zaczynam odczuwać skurcze parte.
Położna wszystko dokładnie mi tłumaczy, aby nic mnie nie
zaskoczyło, instruuje bardzo dokładnie jak należy efektywnie przeć, dodaje mi
otuchy z każdym kolejnym skurczem.
Nigdy pochwały typu „jesteś świetna”, „bardzo dobrze sobie
radzisz” nie były dla mnie tak ważne!
Poza położną wiele sił dodaje mi mój mąż – widziałam, że
wierzy, że dam radę a raczej damy radę! Jego obecność jest nieoceniona. Cieszy
mnie, że może być ze mną w najważniejszej chwili w moim życiu. Doceniałam też,
że zmienił zdanie, by spełnić moje oczekiwania.
Zaczynam tracić siły, by przeć, odnoszę wrażenie, że
wszystko trwa bardzo długo… Proszę położną, by dokonała episiotomii.
Jednak zamiast tego, dalej mnie mobilizowała. Widziałam, że chce, bym
urodziła w pełni naturalnie.
Godzina 14.15. – na świat przyszła nasza piękna Córeczka!
Doszło do nacięcia, jednak kiedy poczułam ją już na swojej
piersi nie odczuwałam bólu. Czułam tylko ciepło Małego Aniołka, słyszałam
jej płacz, czułam jak cała drżę i nie mogę zapanować na dygoczącymi nogami. Mimo, że jest brudna, bladosina to jest najpiękniejszym noworodkiem na świecie ;)
Mój mąż cały czas się uśmiecha, widzę, że jest zadowolony i
dumny, dumny ze mnie, dumny z nas!
Nasze Ogromne Szczęście –
3000 gram, 55 centymetrów,
9
pkt. w skali Apgar.
Miałam to szczęście, że długo, długo przed porodem byłam już w szpitalu, dlatego trudno mi powiedzieć kiedy powinno się wybrać się do szpitala. W sumie zależy to od kilku czynników, chociażby od odległości do szpitala, warunków atmosferycznych itp.
A Ty kiedy wybrałaś się do szpitala?
ZABRANIA SIĘ KOPIOWANIA I ROZPOWSZECHNIANIA ZAMIESZCZONEJ FOTOGRAFII.